Rok 2012
W maju 2012 zamieściłem na blogu kilka refleksji po 9 dniowym pobycie w Paryżu. Wówczas zawarłem taką myśl: „Obecność Chińczyków zauważalna jest w Paryżu niemal na każdym kroku. I nie chodzi li tylko o ich produkty, którymi „zalane” są szczególnie sklepy pamiątkarskie. Nie inaczej jest przecież w Polsce, gdzie sprzedawane w górach ciupagi nie są już rękodziełem górali, ale wyrobami chińskich fabryczek”.
W roku 2012 byłem w Paryżu po raz trzeci. Pierwszy przypadł na rok 1985, kolejny na 2003, a więc miałem możliwość oceniania zmian zachodzących w stolicy Francji, a te głównie dotyczą zamieszkującej ją ludności. Zabytki pozostają niezmienne, tam nie ma już budowli nieodrestaurowanych, czekających aż pojawią się pieniądze na ten cel. Oczywiście prowadzone są prace konserwatorskie, ale jest to głównie odświeżanie fasad budynków oraz kopuł kościołów. Można więc zapytać, po wyjazdy do Paryża, skoro widziało się już wszystkie, główne atrakcje. Po pierwsze atmosfera tego miasta jest niepowtarzalna, warto raz na kilka lat nią nasiąknąć. Już dziś wybiegam myślami do przodu i myślę, kiedy znów tam pojadę, za dwa czy trzy lata. Poza zabytkami, co już pisałem, kocham obserwować ludzi i te niewielkie zmiany, o których właśnie piszę.
W trakcie trzeciego pobytu zaskoczony byłem obecnością Chińczyków w każdej części tego pięknego miasta. To, że obywatele państwa środka zdominowali jedną z dzielnic Paryża nie zaskakuje, tak jest w wielu światowych aglomeracjach. Na terenie 13. dzielnicy znajduje się Chinatown, typowe „chińskie miasteczko” zamieszkane głównie przez społeczność chińską, gdzie dominują sklepy i usługi prowadzone przez przedsiębiorczych Azjatów.
Zrozumiałe jest też, że spotkać ich było można wszędzie tam, gdzie jest coś ciekawego do oglądania. Tygrys Azji dynamicznie się rozwija, ludzie bogacą, a więc chętnych do zwiedzania świata, w tak licznym narodzie, nie brakuje. Zaskoczyła mnie jednak ich liczba w najdroższych sklepach Paryża, co przypominało onegdaj najazd na nasz kraj głodnych towarów tekstylnych turystów z ZSRR. U wielu z nas długo funkcjonował obraz biednego Chińczyka, którego stać jedynie na rower i zegarek. Pamiętam, jak w maju 2012 opuszczałem bocznym wyjściem drogą Galeries Lafayette i natknąłem się na głośne rozmowy i nawoływania, okupujących każdy skrawek posadzki, siedzących i odpoczywających po męczącym penetrowaniu sklepu, Chińczyków.
Paryż wielkim plenerem
Do tego, że wielkie, światowe aglomeracje stały się „różnokolorowe”, jeżeli chodzi o twarze ludzi spotykanych na ulicach, już przywykliśmy. Odwiedzając co kilka lat Paryż miałem okazję zauważać zmiany w tym mieście. W roku 2003 wyraźnie było widać w Paryżu wzrost liczby mieszkańców z Czarnego Lądu.
Po tegorocznym, siedmiodniowym pobycie, jeszcze raz i silniej podkreślę rosnące wpływy Chińczyków. Słowo wpływy jest zdecydowanie dobrze zastosowane i nie użyłem go przypadkiem. Ale o tym później…
Rzesze turystów z Chin i informacje o pięknie Paryża przywożone do kraju z Wielkim Murem spowodowały nową formę turystyki do stolicy europejskiej. Nie wiem, jak ją nazwać, „plenerowa”, „zdjęciowa” czy może przewrotnie „miodowa”, od miodowego miesiąca spędzanego przez nowożeńców.
Otóż, podczas pobytu w sierpniu 2014 roku, w wielu miejscach Paryża: kościołach, parkach, w miejscach atrakcyjnych z punktu widzenia turysty, widziałem chińskie młode pary robiące sobie pamiątkowe zdjęcia. Panna młoda w białej sukni, panowie w garniturach lub na sportowo a z nimi zawodowy fotograf, często z asystentem. Takich grup widziałem wiele. Nic na chybcika, precyzyjne ustawianie, wybór najlepszych póz i po chwili szum migawki wykonującej serię zdjęć. Takich sytuacji nie widziałem jeszcze dwa lata temu. Na tej podstawie sądzę, że byłem obserwatorem mody, jaka narodziła się wśród zamożnych Chińczyków, a jest nią posiadanie pamiątkowego zdjęcia w ślubnym stroju zrobionego w Paryżu.
Ciekaw jestem, kiedy to określenie straci swoje magnetyczne znaczenie?
Dwa lata temu idąc BULWAREM VOLTAIRE’A zwróciłem uwagę na małe sklepiki wypełnione dużą ilością pudełek z chińskimi napisami, z kilkoma zaledwie wieszakami, na których była ekspozycja odzieży tego samego asortymentu. Napis na drzwiach sklepików, po których krzątali się Azjaci, przy braku innych klientów, informujący o tym, że pojedynczych sztuk nie sprzedaje się, wskazywał, że są to hurtownie odzieży. W bieżącym roku spacerując po Paryżu znów byłem na bulwarze noszącym imię wielkiego filozofa. Hurtowni z odzieżą z Chin jest tam zdecydowanie dużo więcej. Powstają już w całej okolicy, w lokalach ulic graniczących z bulwarem.
Trudno powiedzieć czy produkcja płynąca w ogromnych ilościach z Chin to efekt współpracy z projektantami z Francji. Znając Chińczyków, na początku taką nawiążą, a dalej…
Chińczycy są w gospodarce Francji coraz bardziej obecni. Widać to też po liczbie biznesmenów spotykanych w zamożniejszych dzielnicach. Ekspansja rozpoczęta. Jaki będzie tego finał?
Sądząc po gamie pomysłów i operatywności Azjatów zajdą daleko. Już dziś wtajemniczeni wiedzą, że artyści siedzący w pobliżu uczęszczanych przez turystów miejsc ze swoimi pracami, dość często w charakterystycznych beretach, nie zawsze są malarzami. Jedno z miast w Chinach specjalizuje się w dostarczaniu do Francji pamiątkowych obrazków. W zależności od zapotrzebowania, pracownicy małych fabryczek pamiątkarskich dostają zdjęcie zabytku czy pejzażu i taśmowo malują „dzieła” dla francuskiego „malarza”. Ile podobnych oszustw już ma miejsce?
