To dość oczywiste, prawda? W naszym kraju, w Kraśniku też, nie zawsze myśli się takimi kategoriami przy podejmowaniu decyzji. Stąd może jesteśmy społeczeństwem (miastem), w którym na wiele rzeczy brakuje pieniędzy, wiele inwestycji nie zostało zrobionych, dopiętych.
Najlepiej jest mówiąc o czymś podeprzeć się konkretnym przykładem. Może nie jest to temat nowy, bo sprzed czterech lat, ale warty przypomnienia, gdyż wyrazisty i przybliża sposób myślenia jednego z radnych Kraśnika, o najdłuższym stażu, prezesa SM METALOWIEC, Piotra Iwana.
W roku 2013 obok pasażu handlowo-usługowego przy ul. Ks. Zielińskiego, realizowano przebudowę chodnika. Każda inwestycja cieszy, gdyż zmienia oblicze miasta, poprawia jego infrastrukturę oraz tworzy nowe miejsca pracy. Czy jednak była to najpilniejsza rzecz do wykonania? Chodnik był w bardzo dobrym stanie, można było wskazać wiele miejsc bardziej oczekujących budowlańców. No może nie tak uczęszczanych, stąd chyba traktowanych po macoszemu. Spółdzielcy przebudowy jednak chcieli – no może ich większość – nie kwestionujmy więc tej inwestycji. Krótko po majowym weekendzie przy ulicy Ks. Zielińskiego było wielkie poruszenie. Przed bank, aptekę, sklepy i bibliotekę zajechał „ciężki sprzęt”. Chodnik nie wytrzymał nacisku i stare płytki porozpadały się na wiele części. Tym to sposobem ich setki, które można było jeszcze sensownie wykorzystać, stały się już tylko gruzem. A wystarczyło kilka dni wcześniej wywiesić w tej okolicy ogłoszenie, że wykonawca sprzeda stare płytki, w cenie złocisza za jedną, a działkowicze w pół dnia, a może i szybciej, sami rozebraliby chodnik. Nie ma bowiem lepszego materiału do wyłożenie wąskich alejek na niewielkich „poletkach” ogrodów działkowych. Taki pomysł miał kiedyś zarząd spółdzielni. Wielu chętnych odeszło wówczas z kwitkiem, gdyż płytek zabrakło. Ale lata „zasiedzenia” na stanowisku prezesa, czy zastępcy, zrobiły jak widać swoje.
Zarząd spółdzielni wyjaśniał, że w przypadku tej inwestycji dysponentem płytek był wykonawca, dla którego przychód za płytki okazał się kwotą zbyt małą, żeby o nią zabiegać. Za to lekką ręką wydał na koszty transportu, żeby powstały gruz wywieźć. Tłumaczenie władz spółdzielni w mojej ocenie było wręcz naiwne. Wykonawca musiał koszt wywózki wliczyć z cenę usługi. A więc za zniszczenie cennego materiału budowlanego i jego wywóz zapłacili spółdzielcy.
Podkreślę, za wykonawcę mogli to zrobić kraśniczanie potrzebujący takich płytek. Osobiście widziałem podjeżdżające samochody i ludzi w pośpiechu wkładających do bagażnika to, co jeszcze nie zostało zniszczone.
Może ktoś stwierdzi, że piszę o dyrdymałach i nie ma co rozwodzić się nad stratą kilkuset złotych. Ja jednak będę upierał się i przypominał, że „miliony…”. Nie niszczmy czegoś, co nadal ma określoną wartość. Dlaczego dla przykładu autostrady budujemy drożej niż w innych krajach, a przy okazji dużo mniej dokładnie? Bo może za rzadko pochylamy się, by podnieść każdą złotówkę.


