Włączając telewizję, słuchając radia, przeglądając portale informacyjne, stale jesteśmy bombardowani informacjami o przestępstwach i różnych formach agresji. Nieraz zastanawiam się, czy zawsze tak było, tylko o tym nie wiedzieliśmy, a ponury obraz budują teraz media, nieraz na siłę poszukujące szokujących newsów.
Chyba jednak byliśmy innym społeczeństwem i przestępczość była znacznie niższa. W nie tak odległej przeszłości chowano klucz od domu pod wycieraczką. Bywało bowiem tak, że w wielodzietnych rodzinach nie wszyscy domownicy mieli swój klucz i najprostszym sposobem „przekazania” było pozostawienie go we wspomnianym miejscu. Sąsiedzi wiedzieli dokładnie, kto tak robi. Nikt nie bał się jednak, że po klucz sięgnie niepowołana osoba i spenetruje mieszkanie. „Łupów” nie trzeba byłoby szukać zbyt długo, przechowywanie pieniędzy w szafach, w pościeli było powszechne.
Wiele rzeczy w latach 60. i 70. pozostawiało się bez zabezpieczenia. Nikt nie bał się zostawić rower na podwórku bez przypinania i zakładania kłódki. Sporadycznie można było stracić pozostawioną przy rowerze pompkę, ale na tym kończyła się czyjaś „bezczelność” i odwaga.
Co decydowało o tym, że było mniej kradzieży? Czy to, że milicjanci byli bardziej surowi i nie bali się używać pałki? Czy może rodzice, którzy nie chcieli wstydzić się za niepoprawne zachowania dzieci częściej sięgali po argument w postaci pasa, a czym skorupka za młodu nasiąknie…
Przez wiele lat po wojnie istniał ciekawy system karania. W starych wydaniach gazety „Życie KFWM” można odnaleźć informacje z wokandy Kolegium ds. Wykroczeń. Nie ma w nich skrótów Krzysztof K. czy Henryk W. O złoczyńcy pisze się wprost, z nazwiska i imienia, co „przeskrobał” i jaką poniósł karę.
W moim środowisku żył chłopak, który kilka razy był na bakier z prawem. Miewał zaskakujące pomysły na zdobycie pieniędzy. Kiedyś matka wysłała go na targ, który był zlokalizowany w miejscu obecnej kawiarni MUSIC CAFE, żeby kupił kurę na niedzielny rosół. Tak, tak! Takie to były czasy. Kurę kupowało się na targu od baby ze wsi, później trzymało w domu w wannie, by w niedzielę rano, siekierką skrócić ją na drewnianym pieńku o głowę. Ach, ten zapach opalanych piór! A zapach rosołu z kury i oczywiście jego smak. To już nigdy nie powróci!
Otóż „łobuziak” z sąsiedztwa przepuścił pieniądze od matki na wino i papierosy, a kurę postanowił zdobyć w inny sposób. Podszedł do straganu, chwycił jedną z leżących na nim kur i uciekł.
Milicja Obywatelska nie miała większego problemu z ustaleniem personaliów złodziejaszka. Szybko zapukali do właściwego domu i wyprowadzili chłopaka, z kurą pod pachą.
W tym wszystkim najciekawsze jest jaką poniósł karę. Kolegium nałożyło na niego karę pieniężną, a dodatkowo – ogolenie głowy na łyso. Dziś brzmi to zdecydowanie śmiesznie, ale ta druga kara okazała się najbardziej dotkliwa. Pamiętam, że przez parę tygodni nie wychodził z domu, bo się bardzo wstydził. Kara podziałała na niego wychowawczo i stopniowo się zmieniał.