Oto wywiad, który w kwietniu 2015 ukazał się w gazecie miejskiej „Życia Kraśnika”.
„Wszystkim autentycznie zainteresowanym historią polecam studia historyczne” – Dominik Szulc
Życie Kraśnika. Proszę opowiedzieć, jak wyglądało Pana życie w okresie kraśnickim.
Dominik Szulc. Wydaje mi się, że dość zwyczajnie. Można powiedzieć typowo, jak w każdym mieście o powierzchni, populacji i potencjale takim, jak Kraśnik. Wychowałem się w dzielnicy fabrycznej, na osiedlu domków jednorodzinnych. W domu stałym tematem były sprawy FŁT, gdyż mój ojciec, chyba od 1976 r., pracuje w fabryce. Byłem więc na bieżąco ze wszystkimi ważnymi dla zakładu sprawami. Szczególnie dobrze wspominam okres edukacji w Szkole Podstawowej nr 7, dziś już nieistniejącej. Dobrze pamiętam stałe miejsca spotkań z kolegami, teren za szkołą, gdzie na starym gruzowisku bawiliśmy się w archeologów. Kolejne miejsca to częściowo istniejąca do dziś polana między ulicami Reymonta i Gałczyńskiego, gdzie graliśmy w piłkę nożną oraz plac zabaw przy ul. Piastowskiej. Po latach, już jako student historii, dwukrotnie wróciłem do budynku mojej dawnej podstawówki jako praktykant w Gimnazjum im. Szarych Szeregów. Dziś nauczycielką WOS-u w tej szkole jest jedna z moich koleżanek z licealnej klasy. Było to I Liceum im. Kościuszki. Po szkole podstawowej trafiłem bowiem do szkoły średniej w drugiej części miasta. Była mi dobrze znana, gdyż to ze starej dzielnicy, dokładnie z Zarzecza, pochodziła moja rodzina. Do dziś przy ul. Struga stoi murowany dom wzniesiony w okresie międzywojennym przez mojego pradziadka, na miejscu drewnianego domu kupionego od pewnego Żyda ok. 1895 r. Wybierając tę szkołę zmieniłem nieco środowisko, co ostatecznie okazało się nienajlepszym pomysłem. Moja klasa nie była zbyt dobrze zintegrowana. Dlatego nie zerwałem kontaktów z kolegami z domków jednorodzinnych, absolwentami mojej szkoły podstawowej, z którymi dziś zdecydowanie częściej, niż ze znajomymi z liceum, utrzymuję kontakty.
Ż.K. Podczas nauki w Kraśniku miał Pan kontakt z wieloma nauczycielami. Kto zasługuje na wyróżnienie i dlaczego?
D.Sz. Faktycznie, wielu ich było. Niektórzy wciąż pracują. Dziś mogę ocenić ich nie tylko jako były podopieczny, ale także jako nauczyciel z wykształcenia. Odpowiedzialnie stwierdzę, iż nie wszyscy nadawali się do zawodu, głównie przez brak zdolności pedagogicznych, cierpliwości, a także umiejętności sprawiedliwego traktowania i oceniania uczniów. Więcej nauczycieli utkwiło mi jednak w pamięci pozytywnie. Przede wszystkim obie moje wychowawczynie – geograf Małgorzata Gotner-Lis z obecnego PG nr 1 im. Szarych Szeregów oraz historyk Izabela Dekiel z liceum „na Górce”. Oprócz nich mile wspominam polonistkę ze szkoły podstawowej, panią Barbarę Loch oraz matematyczkę panią Danutę Sawę, która naprawdę potrafiła zainteresować „królową nauk”. Niestety, w liceum znienawidziłem matematykę. Cóż, nawet nauczyciel o dużej wiedzy nie sprawdzi się, jeśli nie ma zdolności pedagogicznych. Z grona nauczycieli liceum warto wspomnieć polonistkę panią Alicję Kmieć, obecnie na emeryturze, nauczyciela surowego i wymagającego, ale sprawiedliwego.
Ż. K. Z czego wynikało zainteresowanie historią i wybór kierunku studiów?
D.Sz. Do dziś dokładnie pamiętam okoliczności, w jakich zainteresowałem się historią. Było to w Andrzejki 1989 roku, a więc w dniu imienin mojego ojca. Przyszedł do nas pewien jego znajomy, który przyniósł w prezencie m.in. książkę „Poczet książąt i królów polskich”. Książka ta bardzo mnie zainteresowała. Dotąd nie wiem czy gdyby była to książka geograficzna, albo z zakresu mechaniki, bo przecież mój ojciec jest inżynierem, to także zainteresowałbym się jej tematyką. W każdym razie lektura tak mnie wciągnęła, a miałem wówczas 7 lat, że w krótkim czasie na pamięć nauczyłem się wszystkich podanych w niej dat elekcji, koronacji i zgonów polskich królów. Później prosiłem ojca, aby mnie przepytywał i pamiętam, że rzadko się myliłem. To nawet śmieszne, bo dziś, gdy jestem już historykiem zawodowym większości z nich nie pamiętam. Okazuje się bowiem, że tak precyzyjna wiedza, co może niektórych zdziwi, nie zawsze jest potrzebna. Z pewnością wciąż gdzieś tę książkę mam. W moim mieszkaniu w Lublinie mam około 2 tysiące książek historycznych, i nie tylko, czasem trudno coś znaleźć. Nieraz złapałem się na tym, że wypożyczyłem z biblioteki książkę, którą jak się później okazywało mam w swoim księgozbiorze. Widząc moje zainteresowanie tematem ojciec kupił mi popularną i kilkakrotnie już wznawianą książkę „Historia Polski dla Piotrka”. Z niej, jako pierwszej, poznałem dzieje naszego kraju i narodu w całości. Przez kolejne lata historia wciągała mnie coraz bardziej, mimo to wybór kierunku studiów nie był oczywisty. Początkowo dostałem się na studia prawnicze, na Uniwersytet Jagielloński, przekonany, że po nich osiągnę zawodowy sukces. Po roku zrezygnowałem i podjąłem historyczne na UMCS w Lublinie. Po prostu prawo nie było dla mnie, moim żywiołem była historia i tyle. Dopiero te studia pozwoliły mi rozwinąć skrzydła i realizować się w tym, co robiłem i robię.
Ż.K. Obecnie wielu młodych ludzi decydując o wyborze studiów kieruje się względami finansowymi. Kalkulują, co po ich ukończeniu będą robić i ile zarabiać.
D.Sz. Zacznę od tego, że zdawałem na studia w innych realiach. Były jeszcze egzaminy wstępne, ponad 3 kandydatów na 1 miejsce na kierunku historia. Dziś trudno to sobie wyobrazić. Wówczas jeszcze wszyscy byli przekonani, że po zakończeniu studiów bez kłopotu znajdą pracę w wyuczonym zawodzie. Obecnie rzeczywistość jest zupełnie inna, ale i tak mogę wszystkim autentycznie zainteresowanym historią polecić studia historyczne. Media zasadniczo przedstawiają prawdziwy obraz sytuacji na polskim rynku pracy, humanistom trudno się na nim odnaleźć. Przyszłość na rynku pracy to jednak sprawa względna. Nawet po studiach humanistycznych można zdobyć niezłą pracę. Dzisiejsza historia, to już inna wiedza, niż ta jaką pamiętamy ze szkół, a jej obraz pokutuje w społeczeństwie. Historycy posługują się obecnie wieloma nowoczesnymi metodami badawczymi i współpracują z sukcesami ze specjalistami z innych dziedzin. Osobiście prowadziłem badania z klimatologami, astrofizykami, archeologami, hydrologami czy geotechnikami. Za to między innymi zostałem teraz nominowany do Nagrody im. Artura Rojszczaka. Należy być jednak naprawdę dobrym w tym, co się robi oraz wykazywać się inicjatywą i pomysłowością, nie zdając się wyłącznie na uczelnię, kreować własny wizerunek. To, co powiem wzbudzi kontrowersje, a wśród niektórych nauczycieli nawet oburzenie, ale wytężona nauka wszystkich przedmiotów w szkole, zakończona znakomitymi ocenami, a co za tym idzie wysoką średnią, nie tylko nie gwarantuje sukcesu zawodowego w przyszłości, ale może nawet utrudnić jego osiągnięcie. Jako uczeń liceum miałem raczej mierne oceny. Oceny dostateczne i mierne były codziennością, wyróżniałem się jedynie z historii i na niej skupiałem. Czasami potrafiłem otrzymać dobrą ocenę z geografii czy języka polskiego. Jak to więc możliwe, że dziś jestem pracownikiem Polskiej Akademii Nauk? Przez lata obserwowałem losy moich znajomych, którzy zarówno w szkole podstawowej, jak i liceum osiągali doskonałe oceny z prawie wszystkich przedmiotów, byli prymusami. Co ich łączy? Za wyjątkiem jednej osoby mieli po złożeniu matury poważne kłopoty z dostaniem się na wymarzone studia lub uczelnie. Dlaczego? Może dlatego, że z różnych powodów byli ulubieńcami kadry nauczycielskiej, a przez to ich oceny nie zawsze były wiarygodne, a może dlatego, że gdy ktoś zna się na wszystkim, nie zna się na niczym. I to moja rada dla młodych ludzi i ich rodziców, rada także jako ojca dziecka mającego za chwilę wstąpić w mury szkoły. Jeśli czujecie się w czymś dobrze trzymajcie się tego, bez względu na to czy będzie to informatyka, czy historia, bo sukces zawodowy można odnieść po ukończeniu każdego kierunku studiów. Trzeba być jedynie dobrym w tym, co się robi i mieć pomysł na siebie, a przy tym nie rozdrabniać się, nie być omnibusem, świetnym polonistą i matematykiem zarazem, bo w szkole to zalety, ale na studiach już niekoniecznie się to sprawdza. Przy czym o naszej zawodowej przyszłości decyduje przede wszystkim to, co wyniesiemy ze studiów i jakie umiejętności w ich trakcie zdobędziemy, jaki wolontariat odbędziemy, czy będziemy angażować się w działalność ruchu studenckiego i organizacji pozarządowych, czy będziemy wykazywać się własną inicjatywą, odważnie będziemy łamać stereotypy lub zastygłe zwyczaje, śmiało będziemy przekraczać kolejne granice i osiągać cele, pomimo przeszkód, jakie niektórzy mogą nam stwarzać. Przy olbrzymiej liczbie magistrów oraz wzrastającej liczbie młodych doktorów, trzeba się czymś wyróżniać z tłumu. Zainteresowanie innymi przedmiotami przyjdzie samo, gdy uczeń przekona się, że np. metody geologii, metrologii, materiałoznawstwa czy matematyki także można wykorzystać w badaniach historycznych, chociażby do ustalania ciężaru różnych budowli zabytkowych, sposobu ich wznoszenia czy obliczania wymiarów elementów architektonicznych jedynie na podstawie ich projektów czy fotografii. Problemem jest jednak to, że niewielu młodych ludzi potrafi dziś podjąć opisane właśnie działania, a nowa matura wcale im tego nie ułatwia. Oducza bowiem samodzielnego, logicznego myślenia, umiejętności zapamiętywania wielu informacji oraz prawidłowego pod względem gramatycznym formułowania własnych myśli, nie tylko na papierze, ale nawet spójnego wypowiadania się. Skąd to wiem? Przez 4 lata prowadziłem na UMCS zajęcia ze studentami I roku historii i filologii polskiej. Osobiście się o tym przekonałem. Przerażające jest, że niektórzy z nich w przyszłości zostaną nauczycielami, ale niestety przy obecnym niżu demograficznym oraz malejącym zainteresowaniu studiami pedagogicznymi nauczycielem można zostać z przypadku. I tym oto sposobem szeroko rozpropagowywany, głównie w mediach, pogląd o niepraktyczności i nieprzydatności, niemal szkodliwości studiów pedagogicznych i humanistycznych uderza w nas samych. Za ok. 10-15 lat brutalnie się o tym przekonamy, po czym kolejne pokolenie będzie się starało naprawić błędy dziś popełniane.
Ż.K. Jak Pan postrzega Kraśnik, to co teraz się w nim dzieje, z perspektywy zamieszkiwania poza nim przez kilkanaście już lat i przez pryzmat nowych doświadczeń życiowych?
D.Sz. Z Kraśnika wyprowadziłem się 14 lat temu. Czuję się jednak mocno związany z miastem, stale interesuję się tym, co dzieje się w Kraśniku. Czuję się lokalnym patriotą. Przez ten czas Kraśnik rozwinął się, to już inne miasto, niż to w którym mieszkałem. Proszę mi wierzyć, gdy ktoś mieszka na miejscu tak tego nie widzi. Jako historyk i człowiek kultury oceniam jednak Kraśnik przede wszystkim z takiej właśnie perspektywy. Z przykrością muszę stwierdzić, że przez szereg lat w Kraśniku, w porównaniu z wieloma miastami Lubelszczyzny, nawet mniejszymi, władze miasta nie dbały o podniesienie świadomości kraśniczan w zakresie arcyciekawej historii ich własnego miasta. O braku zainteresowania tym tematem przez poprzedniego burmistrza, paradoksalnie historyka z wykształcenia, miałem okazję przekonać się osobiście. Istniała jeszcze wówczas grupa aktywnych regionalistów, działających pod szyldem Kraśnickiego Towarzystwa Regionalnego. Z biegiem lat weszli w dość zaawansowany wiek, przyszedł czas na pokoleniową zmianę, a tymczasem następców nie ma. Stąd też brak, mnie osobiście bardzo doskwierający, czasopisma regionalnego, jakim do końca poprzedniej dekady był „Regionalista”. Myślę, że wszyscy je pamiętamy. Dlatego przez lata bardziej angażowałem się w działalność regionalistyczną w Janowie Lubelskim, gdzie po prostu władze były dla takiej aktywności bardziej przyjazne. Dopiero wraz ze zmianą władz Kraśnika, przed ponad czterema laty, coś drgnęło. Miasto dofinansowało prowadzone od 2009 r. prace konserwatorskie i archeologiczne w kościele mariackim w Kraśniku, w których jako konsultant miałem przyjemność uczestniczyć. 18 czerwca br. w kościele odbędzie się ogólnopolska konferencja poświęcona jego dziejom, połączona z uroczystym otwarciem Muzeum Parafialnego, gdzie eksponowanych będzie część artefaktów wydobytych podczas prac archeologicznych. Po konferencji tej winna ukazać się książka, która miejmy nadzieję, będzie służyła całej społeczności lokalnej. Jakiś czas temu zorganizowano w Kraśniku swego rodzaju studia podyplomowe dla części nauczycieli kraśnickich szkół, poświęcone historii Kraśnika, co było ideą jak najbardziej słuszną. Choć znając sposób realizacji tego przedsięwzięcia przez niektórych prowadzących zajęcia muszę przebieg tych studiów ocenić negatywnie, gdyż dziś nie można już nauczać historii metodami z lat 80. Za inne spojrzenie należy pochwalić chociażby pana Mariusza Bieńka, nauczyciela historii z liceum „na Górce”, który popularyzuje badania dotyczące historii miasta. Podobnie ważna jest inicjatywa wydania „Słownika Biograficznego Ziemi Kraśnickiej”, podjęta przez Jana Stanisława Kamyk-Kamieńskiego, kraśnickiego lekarza i pasjonata historii. Choć nie wiem na jaki etap weszła realizacja tego przedsięwzięcia, trzymam kciuki za pana Jana. Niepokoi natomiast sytuacja Muzeum 24 Pułku Ułanów, w tej chwili nie funkcjonującego z uwagi na fatalny stan budynku muzealnego. Sądzę, że władze miasta dostrzegają problem i ruszą z pomocą, przede wszystkim finansową. Liczę również, że zostanie sfinalizowany pomysł wzniesienia pomnika smoleńsko-katyńskiego, koszt którego poniosą prywatne osoby.
Ż.K. Pana dzieło i stworzenie Listy Katyńskiej Kraśniczan zostało dobrze ocenione przez mieszkańców miasta. Jakie kolejne pomysły chodzą po głowie Dominika Szulca, w związku z Kraśnikiem? Czego ewentualnie brakuje, co należy zrobić dla wzbogacenia wiedzy mieszkańców o historii naszej małej ojczyzny?
D.Sz. Jest coś, czego ewidentnie brakuje Kraśnikowi. To sprawa ważna tak pod względem prestiżu, jak i popularyzacji historii Kraśnika. Nasze miasto nie doczekało się swojej monografii, choć mają ją np. znacznie mniejsze i uboższe Urzędów i Janów Lubelski. Kraśnik w ogóle cierpi na deficyt publikacji historycznych na swój temat, publikacji stricte naukowych. Luki tej nie wypełnia ani praca „Z dziejów powiatu kraśnickiego” z 1964, ani „Z dziejów powiatu janowskiego i kraśnickiego w latach 1474-1975” autorstwa pana Wita Szymanka z 2003 r. W 2017 r. obchodzić będziemy mały jubileusz Kraśnika, 640 rocznicę nadania Kraśnika, wówczas już istniejącego, przez króla Ludwika Węgierskiego możnowładcom Dymitrowi i Iwanowi z Klecia, czego konsekwencją była konieczność przeniesienia miasta z prawa polskiego na niemieckie. Jubileusz jest znakomitą okazją do zorganizowania konferencji naukowej, poświęconej dziejom Kraśnika, a następnie wydania książki na ten temat, która wreszcie wypełniłaby wspomnianą lukę. Wydanie pracy naukowej, cieszącej się zainteresowaniem także tych kraśniczan, którzy nie pasjonują się na co dzień historią jest wyzwaniem nie tylko organizacyjnym, ale również finansowym. W Kraśniku brakuje mi również tego, co niekiedy można spotkać w Lublinie i Warszawie, mianowicie tablic informujących o historii danego miejsca, budynku czy placu. Pozwoliłoby to kraśniczanom umiejscowić konkretne wydarzenia historyczne, opisane na takich tablicach, w przestrzeni obecnego miasta. Ciekawym pomysłem był pomysł zabezpieczenia i udostępnienia dla odwiedzających zalew, odkrytych podczas budowy parkingu fragmentów folwarku klasztornego, datowanych na koniec XV w. Niestety, jak dotychczas nie udało się tego zrealizować. W kontekście rocznicy 2017 r. myślę również o możliwości organizacji jakiejś wystawy, prezentującej mało znane kraśniczanom aspekty historii naszego miasta, np. przedstawiającej Kraśnik na dawnych mapach i planach. Obiekty już nieistniejące, a oznaczone na nich można bowiem spróbować nawet dość dokładnie zlokalizować na planie obecnego Kraśnika. Niewiele osób wie na przykład, że teren obecnej dzielnicy fabrycznej w końcu XIX w. zajmował tzw. Bór Wyżnianiecki, którego północna część należała do wsi Urzędów, południowa zaś do Dzierzkowic, lub że nieco przed końcem XIX w. w miejscu, gdzie obecnie zlokalizowany jest zalew kraśnicki istniała karczma i łąki folwarczne. Pozostaje mi wierzyć, że ten wywiad przeczytają osoby podejmujące w mieście decyzje finansowe, które zrozumieją wagę podjętego tematu.
Rozmawiał: Mirosław Sznajder
DOMINIK SZULC
Doktor nauk humanistycznych, historyk (specjalność historia średniowieczna i wczesnonowożytna). Urodził się w Kraśniku. Maturę złożył w 2001 r. w LO im. T. Kościuszki. W latach 2002-2007 studiował historię na UMCS w Lublinie. Następnie był uczestnikiem studiów doktoranckich prowadzonych w Instytucie Historii UMCS. W 2014 r. obronił rozprawę doktorską.
Dr Dominik Szulc jest prezesem Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego, pracownikiem Instytutu Historii im. T. Manteuffla PAN w Warszawie, gdzie kieruje jednym z projektów badawczych. Na co dzień zajmuje się historią krajów Europy Wschodniej. Obecnie czasowo przebywa na wymianie pracowniczej w Instytucie Historii Litwy w Wilnie (poprzednio Instytut Historii Litewskiej Akademii Nauk).
Dominik Szulc otrzymał liczne nagrody i wyróżnienia, w tym stypendia ministerialne (dwukrotnie), grant podoktorski Narodowego Centrum Nauki (z drugim wynikiem w kraju) i Medal Młodego Pozytywisty. Jest autorem licznych artykułów naukowych i popularnonaukowych o tematyce historycznej, publikowanych w Polsce, Rosji i na Litwie. Ponadto wydaje i redaguje międzynarodowe czasopismo naukowe skierowane do genealogów i heraldyków. W ostatnim czasie znalazł się (z drugim wynikiem) w gronie trzech uczonych nominowanych do prestiżowej Nagrody im. Artura Rojszczaka, przyznawanej od 9 lat, przez Klub Stypendystów Zagranicznych Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, młodym doktorom, którzy obronili pracę doktorską w ciągu ostatnich pięciu lat i poza wybitnymi osiągnięciami naukowymi wyróżniają się humanistyczną postawą, szerokimi horyzontami, umiejętnością przełamywania barier i przekraczania ram wąskich specjalizacji naukowych. 23 maja w Instytucie Fizyki Molekularnej PAN w wielkopolskim Odolanowie odbędzie się publiczne wysłuchanie nominowanych i zapadnie decyzja o przyznaniu jednemu z nich nagrody. Już jednak sam fakt nominowania należy uznać za duże wyróżnienie.
Rozmawiał: Mirosław Sznajder
![OLYMPUS DIGITAL CAMERA]()
![2]()
![3]()